Spis treści:
- Prolog – Noc w Karkonoszach
- Dojazd do Schladming i początek trekkingu
- Pierwsza randka z Taurami Niskimi
- Król Taurów Niskich zdobyty
- Burza i ratunek w Preintalerhütte
- Ostatnia część pętli
- Wejście na Grossglockner
- Via ferraty na Dachsteinie
Wstałem o 4-tej. Było kompletnie ciemno, bo w pokoju było tylko jedno małe okno. Spaliśmy na wygodnych łóżkach piętrowych w swoich śpiworach. To było na prawdę dobre spanie. Byłem w pokoju z 2 młodymi dziewczynami i z Barbarą. Nasza 4-ka miała do dyspozycji 8 piętrowych łóżek, więc każdy mógł się rozłożyć ze swoimi rzeczami bardzo luźno i wysuszyć co się da.
Zabrałem cicho swoje rzeczy i żeby nie przeszkadzać przebrałem się w korytarzu w holu. Poza moimi odgłosami była kompletna cisza. Zjadłem owsiankę z bakaliami, którą przygotowałem dzień wcześniej, ubrałem jeszcze trochę mokre ciuchy i wyszedłem na zewnątrz.
Słońce jeszcze nie wstało, ale już było na tyle jasno że mogłem iść bez czołówki. Na niebie nie było żadnej chmury. Za to kilka ładnych obłoczków z pary, było niżej w dolinie.
Czas zacząć dzisiejszą wędrówkę. Plan na dziś zakładał ukończenie pętli czyli powrót do Schladming. Wiedziałem że jest to trochę kilometrów, ale nie chciałem rozbijać tego na 2 doby. Poza tym kolejne cele mojej wyprawy w Alpy musiałem mocno dostosować do prognozy pogody na kolejne dni.
Ruszyłem do góry po ścieżce. Szlak długo wił się po zboczu i wysokość wzrastała bardzo powoli. Co chwilę trzeba było pokonać jakiś potok i odcinki mokrej trawy. Ten szlak wydawał się być znacznie mniej uczęszczany niż poprzednie fragmenty.





Tymi łąkami na zboczach doszedłem na wysokość około 2000 m. Tam szlakowskaz kazał odbić na wschód. Trawa zaczęła coraz częściej ustępować miejsca kamieniom. Pojawiła się również dość liczna grupa Słowaków.
Wchodziłem coraz wyżej i było coraz piękniej. Słońce zaczęło już dobrze operować i chmury w dolinie wyglądały jeszcze lepiej.
W końcu dotarłem do ostatniego szlakowskazu pod szczytem i zacząłem wspinaczkę. Ostatni krótki kawałek był ubezpieczony stalowymi linkami i wymagał większej pracy rąk.
W końcu o 10-tej wszedłem na Hochstein (2543 m). Panorama była fantastyczna! Na północy pięknie prezentował się cały masyw górski Dachstein i reszta mojej dzisiejszej wędrówki. Za mną na południu wiele szczytów Niskich Taurów, wśród których dumnie prezentował się najwyższy z nich Hochgolling.





Zjadłem trzecie śniadanie i wróciłem do szlakowskazu, który pokierował mnie do Planai – ostatnio szczytu na trasie. Słowacy zeszli ze szczytu znacznie wcześniej i zniknęli za horyzontem, ale kiedy schodziłem, zobaczyłem ich nad jeziorkiem, ukrytym pod skalną ścianą.
Oni mieli tą samą trasę i od szczytu szliśmy w taki sposób, że kiedy dochodziłem do nich na ich postoju, to oni wtedy wyruszali dalej, a ja zajmowałem ich miejsce.
W ten sposób szliśmy przez kolejne wierzchołki, aż dogoniłem ich pod wejściem na Planai. Oni wyruszali dalej, a ja już nie planowałem się zatrzymywać. Na końcu w ich grupie szła kobieta, z którą zacząłem rozmawiać o ferratach. Ja dopiero planowałem sprawdzić jak to wygląda w praktyce, ona miała już duże doświadczenie. Trochę w ciemno poleciła mi żebym zaczął od trudności „C”. Skala austriacka jest od A do E, gdzie A to łatwe drogi a F bardzo trudne. Dobrze że na nią trafiłem, bo dała mi kilka praktycznych wskazówek, o których nie miałem pojęcia.






Dotarliśmy razem do stacji kolejki. Oni szli dalej prosto, a ja szukając najbliższej drogi do auta, odbiłem w lewo na szlak, który schodził do doliny.
Znowu trochę mnie przygrzało, więc kiedy ścieżka zaczęła wić się w kosodrzewinie, wydawało mi się że jest ze 40 stopni…
W końcu dotarłem do asfaltu. Moje stopy miały już dość. Teraz miałem jeden cel. Zanim dotrę do samochodu, koniecznie chciałbym zaliczyć kąpiel w strumyku lub rzece. Byłem przepocony po całym dniu, a nie wiedziałem jeszcze gdzie będę spał.
Szedłem sobie spragniony przez wieś, aż tu nagle moim oczom ukazał się szyld „Schladminger”. O tak! Nie wiedziałem wcześniej, że mam aż tak wielką ochotę na zimne piwo. Usiadłem w końcu w cieniu pod parasolkami i wypiłem to piwo prawie na raz. Korzystając z chwili postoju sprawdziłem ponownie gdzie znajdują się potencjalne miejsca na kąpiel.
Miejscowość przez którą szedłem była piękna, ale mijając kolejne miejsca w których planowałem się odświeżyć, traciłem nadzieję na pójście spać czystym. Co prawda rzeka wiła się wzdłuż drogi, ale nie dało się do niej zejść.
Szlak skręcił lekko do góry i do samochodu zostały mi już ostatnie kilometry. Wszystkie planowane miejsca niestety były nie osiągalne. Albo znajdowały się na dole wąwozu, albo tuż przy ogrodzeniach domów.
W pewnym momencie szlak przechodził między dwoma domami przy lesie. Nie było tego na mapie, ale w tym lasu był potoczek! Porozglądałem się tylko i szybkimi susami wbiłem się w gęstwinę. Rozebrałem się i wskoczyłem do wody, ale to było cudowne uczucie… W końcu mogłem się umyć i schłodzić. Kiedy wyszedłem z tego miejsca, okazało się, że do samochodu mam już tylko kilometr!


Teraz już totalnie na chillu doszedłem na parking. Zastanawiałem się po drodze gdzie iść spać, bo tutaj już byłem przy cywilizacji. Sprawdziłem pogodę a tu lipa… W nocy ma być burza. Została mi więc tylko awaryjna opcja czyli spanie w samochodzie. Później w nocy cieszyłem się, że nie poszedłem do namiotu bo burza była bardzo intensywna i ostro waliło gradem. To jednak była bardzo dobra decyzji. Mogłem spać spokojnie i snuć plany na kolejne dni.