Spis treści:
- Prolog – Noc w Karkonoszach
- Dojazd do Schladming i początek trekkingu
- Pierwsza randka z Taurami Niskimi
- Król Taurów Niskich zdobyty
- Burza i ratunek w Preintalerhütte
- Ostatnia część pętli
- Wejście na Grossglockner
- Via ferraty na Dachsteinie
Noc nie była tak komfortowa jak poprzednie. W nocy wiatr zmienił kierunek i zaczął wiać ze strony, z której nie byłem dobrze zasłonięty. Przez to co chwilę zimne powietrze uderzało mnie po karku. 🥶
Pobudka standardowo trochę po 4-tej i śniadanie. Tym razem owsianka z bakaliami i pięknymi widokami 😃





Zapowiadał się kolejny piękny i gorący dzień. Zszedłem ze szczytu i trafiłem na super miejsce, gdzie spokojnie mogłem się wykąpać i zrobić pranie. Dało by się też znaleźć odpowiednie miejsce na nocleg, ale nie żałowałem ze zostałem na górze. Te widoki wynagrodziły przerywany sen.
Dotarłem do schroniska Keinprechthütte i szybko ruszyłem dalej. Szlak w tym miejscu był bardzo ciekawy. Trawersowało się zbocze po okręgu przez łąki. Tutaj spotkałem pierwszego świstaka. Wcześniej tylko je słyszałem, a teraz stanąłem z nim oko w oko. Śliczne grubaski 😃




Po chwili szlak odbił w prawo, ostro pod górę. Ten fragment był bardzo stromy, ale bez jakiejś wspinaczki. Po 3 godzinach od wyjścia spod schroniska Keinprechthütte doszedłem do przełęczy Trockenbrotscharte na 2237 m. Było trochę wspinania, więc tym razem drugie śniadanie jadłem na wysokości w obecności stadka owiec. Tutaj też pojawiło się trochę więcej ludzi. Generalnie na tej całej pętli spotkałem bardzo niewielu turystów. To tak jakby chodzić po Tatrach, a ludzi tyle co w Beskidzie Niskim, coś pięknego…



Z tego miejsca szlak prowadził mocno w dół do schroniska Landawirseehütte lub w dół i później trawersem do kolejnej przełęczy, która była moim celem. Wybrałem drugą opcję bo była zdecydowanie krótsza, a zapas jedzenia na cały trekking miałem ze sobą. Słońce tego dnia grzało jednak bardziej niż w poprzednie. Mimo tego, że tym razem pilnowałem picia, ciągle byłem odwodniony i przegrzany. Dzięki Bogu na tym małym kawałku znalazł się wodospad! Schłodziłem się cały i uzupełniłem wodę. Później w ciągu pół godziny dotarłem do przełęczy Gollingscharte.




To był ważny punkt tego dnia, bo z tego miejsca można odbić z pętli i wejść na najwyższy szczyt Niskich Tarnów – Hochgolling (2862 m), co oczywiście zrobiłem 😀 Nie wiedziałem tylko, że ludzie zostawiają plecaki na przełęczy i wchodzą tam na lekko… Ja taszczyłem swój, cały czas ze sobą. Szlak na szczyt najpierw trawersuje zachodnią część góry, po czym pnie się zakosami. Następnie jest rozwidlenie. Można trawersować dalej zachodnią ścianę lub przejść przez grzbiet i iść wschodnią stroną. Myślałem o tym, żeby zrobić taką pętelkę na górze, ale kiedy byłem już pod szczytem, spotkałem grupkę która właśnie wracała. Szlak po zachodniej stronie, którym wchodziłem jest wymagający. Trudniejszy niż na Rysy z polskiej strony. Zapytałem ich czy szli może z tamtej strony, odpowiedzieli że próbowali ale było za trudno, więc wybrali tą łatwiejszą stronę 😅 Chciałbym spróbować obejść cały grzbiet dookoła, ale na pewno nie z tym wielgaśnym plecakiem.







Na szczycie nie było nikogo i mogłem rozkoszować się widokami w samotności. Zjadłem, odpocząłem i zacząłem schodzić. W godzinę byłem już z powrotem na przełęczy i kontynuowałem schodzenie wgłąb do doliny.
Znowu bardzo potrzebowałem wody. Przede wszystkim, żeby się wykąpać po cały dniu smażenia się na słońcu. Wzdłuż szlaku był wodospad i potok z bardzo rwącym nurtem. Nie było szans żeby do niego zejść, bo było zbyt stromo. Dotarłem prawie do dolinki i znalazłem lukę w wąwozie, gdzie mogłem bezpiecznie dostać się nad wodę. Cudownie było znowu się schłodzić. Wyprałem ciuchy i zjadłem obiad, ten sam co dzień wcześniej. Warzywa, kiełbasę i chleb.




Po wieczornej toalecie i obiadokolacji udałem się jeszcze trochę niżej na łąkę, aby szukać miejsca na nocleg. Łąka była bardzo przestronna i równa. Tak jakby specjalnie przygotowana na pole namiotowe. Kiedy chwilę wcześniej ogarniałem się przy wodzie, rozłożyły się tam 3 namioty. Zastanawiałem się czy znowu spać pod gołym niebem czy dołączyć do rodziny namiotowców. Szybko wygrała druga opcja, bo na scenę wbiegło stado koni 😯 Ciekawskie zwierzaki podchodziły do każdej grupy na łące i obserwowały przez chwilę. Nie ryzykowałem spania z koniami i grzecznie rozłożyłem namiot.